Byliście kiedyś w cyrku? Może i głupie pytanie. No bo jak można nie być w cyrku, ale kto tam wie. Więc załóżmy, że byliśmy wszyscy. I co takiego, po wyjściu z niego zapamiętaliśmy najbardziej?
Czary, zwierzęta, klauny, akrobację czy watę cukrową.
No właśnie. Pierwszy raz byłam w cyrku w wieku 7 lat. W tym wieku podobało mi się wszystko, więc z cyrku wyszłam oczarowana, uśmiechnięta, a moje oczy miały wielkość pięciozłotówek. Pamiętam to wrażenie, zapach zielonej trawy, wesołą muzykę, czary, ożywienie i klaunów których dziś się boję. Wtedy było wszystko piękne, ale nie widziałam ważnych detali które zauważyłam ostatnio.
Byłam parę dni temu znowu w cyrku. Cieszyłam się tak jak wtedy, w wieku 7 lat, bo znowu mam odwiedzić to genialne miejsce. Początek był świetny, zapach skoszonej trawy, wesoła muzyka i pani która wykonuję akrobację. Potem wyszły straszne klauny, lew w klatce też był. I nagle wszystko się sypie za sprawą wielbłądów i koni. Były piękne, okazałe i szczere. Ale nie do końca posłuszne, więc trzeba było wykorzystać biczyk. I to również rozumiem, ale widać było że zwierzęta są nie zadowolone, a opiekunowie wściekli. A ja nie lubię patrzeć na tą nieszczerość, którą mnie faszerowali.
Zawiodłam się.
Teraz już wiem dlaczego życie porównujemy do cyrku. Chaos, praca, udawanie i silenie się na uśmiech który tylko odstrasza. Taki jest cyrk i takie jest życie.
Zawiedziona Ka.